Jagiellonka vel Oliwia i Łysy vel Pafnucy

| Zamknij okno | następne >>> |


Pani Magda zjawiła się u mnie z całą rodziną. Wszyscy z wielkim zainteresowaniem oglądali nasze koty u mnie w mieszkaniu jak i w lecznicy. Każdy miał inny pomysł na kota do adopcji, więc zachodziła duża obawa, że rodzina może się znacznie powiększyć. Zwróciłam uwagę pani Magdy na "drużynę" 5 kotów z bardzo biednych i trudnych warunków, które nie mając możliwości powrotu do poprzedniego domu oczekują na swój "koci raj" w klatkach, w jednej z lecznic. Wybrano Jagiellonkę i Łysego (zmieniałam mu imię na Batorek) - roczne kocie rodzeństwo, bardzo kontaktowe i miłe. Jak wyglądała pierwsza doba adaptacji kotów w nowej rodzinie napisała do mnie pani Magda.

Pani Aniu,
Tak jak pani prosiła, piszę. W skrócie wygląda to tak:
Zestresowane do nieprzytomności wlazły po przyjeździe pod wannę i tam koczowały do 1 szej potem zdecydowały się wreszcie coś przekąsić (czekało w misce od przyjazdu). Nie widać, jak to tej pory, żeby korzystały z kuwety, natomiast prawie zjedzona jest już druga porcja (poranna). Piją niewiele - mineralna niegazowana rano, wieczorem kranówa. W nocy ośmieliły się na tyle, że przyszły do mnie i do męża (siedzieliśmy nieruchomo na podłodze w łazience) - najpierw chłopak, ośmielony minimalnie, bardziej zdenerwowany, ogon miał jak wiewiórka, sztywny typowy koci grzbiet i ugięte łapy. O ile się orientuję, nie są to sygnały zadowolenia. Ale przyszedł sam, jak się najadł, dał się pogłaskać, a potem chodził ode mnie do męża i z powrotem. Dziewczynka w końcu też wyszła spod wanny ośmielona konkietami brata, trochę się przytuliła do nas, ale z dystansem. Rano powtórzyłam sesję nocną - tyle że sama. Chłopiec przyszedł do mnie jak tylko odszedł od miski i już nawet mruczał pieszczotliwie. Kobieta nie przyszła, zjadła z mniejszym entuzjazmem niż brat. Potem zapoznały się z dziećmi, choć raczej nie dały się pogłaskać (proszę mi wierzyć, że dzieci przeszły same siebie i siedziały po turecku jak trusie przez pół godziny!) A potem zdecydowały się wyjść z łazienki : ona pierwsza zeszła na parter, on krążył po piętrze, dość uważnie obejrzał mój komputer, również od kabli strony, przeczytał książkę, którą właśnie tłumaczę i poszedł do dzieci. Tam niestety zrobił siku na Marty łóżko, ale palnęłam mu mówkę i teraz siedzi pod wanną. Chyba żałuje. Mam nadzieję, że to było ze zdenerwowania, a nie znaczenie terenu. Ona wołała go z dołu, chyba jej się podobało, bo w sumie kilka razy tam schodziła... I za każdym razem wołała. Teraz znowu są w łazience - na własne życzenie. Drzwi mają otwarte. W ogóle myślę, że ta łazienka to dobry pomysł, bo miejsca tam nie jest mało (10 m powierzchni dostępnej), a zimą dodatkowa zaleta : ogrzewanie podłogowe. Nie jest gorąco, ale bosą nogą przyjemnie stanąć. Więc może kotom też będzie przyjemnie.
Aha, w nocy jeden spał w transporterze na poduszce, a drugi pod wanną - albo zdążył czmychnąć, jak z Martą weszłam do łazienki. Nie wiem, który, bo ten jeden, co go było widać, leżał zwinięty w kłębek, ogonem do wejścia.
Rany boskie, jak mu wytłumaczyć, żeby nie sikał na łóżko ?????
Poza tym jednym "zdarzeniem" wydaje mi się, że wszystko jest OK. Nie płaczą, powoli się przyzwyczają do wszystkiego.

Pozdrawiam
Magda


Oliwia