Frytka

| Zamknij okno |


Maleńka kotka wyciągnięta latem z ogniska gdzie była palona żywcem przez zwyrodnialców.

Nie znajduję słów, by opisać jak cierpiała wtedy i kilka tygodni potem, gdy nasi lekarze z ulicy Krasińskiego walczyli o jej życie. Myślę, że żyje tylko dzięki olbrzymiej sile ducha i chęci życia, bo otaczali ją ludzie gotowi walczyć o nią za wszelką cenę.

Była kontaktową, małą kotką, której widok człowieka kojarzył się z jedzeniem - zaczynała wtedy głośno miauczeć dopominając się o butelkę z mlekiem. Karmiliśmy ją wszyscy, masowaliśmy brzuszek, rozmawialiśmy z nią zachęcając do walki o życie.

Gdy opowiedziałam o Frytce Joasi - naszej wolontariuszce "transportowej" z Bemowa, natychmiast wezwała swojego syna Adama, który przyjechał ze swoją narzeczoną z drugiego końca Warszawy do lecznicy i ... zakochał się we Frytce. Po kilku dniach zabrali naszą malą do domu.